Monthly Archives: Styczeń 2013

Dobrego złe początki, czyli „Trafny wybór” J.K.Rowling

Trafny wybór

Do nowej powieści autorki „Pottera” podchodziłem z wielką nadzieją. Kupiłem ją zaraz po polskiej premierze, która odbyła się 14 listopada ubiegłego roku. Odstawiłem na półkę wszelkie szkolne lektury z myślą pochłonięcia „Trafnego wyboru” przez kilka najwyżej dni. Jak bardzo się z tą „szybkością” pomyliłem, o tym wspomnę za chwilę. Warto na samym początku zadać dwa pytania Czy książka mi się podobała? Tak, na pewno! Czy podobała mi się od pierwszej strony? Nie, na pewno nie!

Fabuła rozpoczyna się śmiercią Barry’ego Fairbrothera, ważnego radnego angielskiego miasteczka Pagford. Owe miasteczko rządzi się swoimi prawami. Pomiędzy Barrym a Howardem Mollisonem toczyła się „zimna wojna” o The Filds, czyli dzielnicę Pagford, w której mieszka tzw. margines społeczny. Po śmierci Barry’ego ma zostać przeprowadzony wakat, czyli wybory na przewodniczącego rady miasta. Powoduje to istne wewnętrzne piekło w Pagford! Ludzie biją się o owe miejsce. Nastolatki zaczynają buntować się przeciwko rygorystycznym dorosłym, twierdząc, że sami są już pełnoletni i mogą o sobie decydować. Dorośli zaś, jakby bojąc się coś przedsięwziąć, zmieniają się znów w dzieciaki, płacząc, tuląc się do partnerów lub, co niedziwne w nowej powieści Rowling, całując się z nastolatkami.

Moi drodzy, jeśli szukacie w „Trafnym wyborze” prawdy o życiu nowoczesnym, to się nie zawiedziecie. Macie tu wspaniały obraz walki o „władzę”. Ludzie żyją tu szybko, a za punkt odniesienia obierają sobie Londyn, który zdaje się być jakimś legendarnym, utopijnym miejscem, dzięki opowieściom Kay Bawden. Rowling porusza w swojej powieści niebagatelne problemy XXI-wiecznej społeczności. Mamy tutaj przykłady patologicznych rodzin, w których przemoc, alkohol i narkotyki niestety stają się ważniejsze od dobra rodziny, a w tym dzieci. A propos dzieci, według mnie Rowling stworzyła niesamowitą postać Stuarta „Fatsa” Walla, chłopaka zagubionego, młodego „filozofa”, owianego pewną tajemnicą, która ostatecznie wychodzi na światło dzienne na sam koniec powieści.

Rowling porusza też problem relatywności dobra i zła. W przystępny sposób pokazuje, że to, co dla Fatsa Walla jest zwykłą zabawą, dla Sukhvinder Jawandy jest sprawą, przez którą dziewczyna próbuje niejednokrotnie się zabić. Dobro i zło są u Rowling pojęciami względnymi.

Powieść Rowling zaczyna się jednak, mimo złożoności tematyki, nudno. Na rozwój akcji czytelnik czekać musi, niestety, do mniej więcej dwusetnej strony. W tym aspekcie jej twórczość się nie zmieniła. „Potter” również zwykł zaczynać się nudno, dopiero od pewnego momentu akcja wciągała czytelnika i nie wypuszczała do ostatniego swojego słowa. Taki już pani Rowling ma styl.

Polecam „Trafny wybór” przede wszystkim jej fanom, jednak ktoś, kto nie miał styczności z jej powieścią, znajdzie tu coś dla siebie i nie będzie zawiedziony!

Pozdrawiam,

Marcin!

2 Komentarze

Filed under Uncategorized

Kóltura to bzdura!

Jak widzicie, zmieniliśmy nazwę bloga – tamta tak naprawdę była tylko robocza. Więcej na temat nowej nazwy i nowych idei – niebawem. Trzymajcie się!

Dodaj komentarz

26/01/2013 · 22:54

Veni, vidi, vici, czyli (prawie) wszędzie byłam, (prawie) wszystko widziałam

Witajcie!
Jak obiecywałam w poście poświęconym Taizé, chcę dzisiaj napisać o kilku ciekawych obserwacjach, jakich dokonałam w Wiecznym Mieście. Zapraszam do lektury!

KLIMAT

Zima nie była moją ulubioną porą roku aż do tego wyjazdu. Uznałam bowiem, ten czas w Rzymie jest naprawdę całkiem przyjemny. Można pochwalić się ładną kurtką lub stylowym płaszczem, a wieczorami przywdziać nawet jakąś cienką czapkę, ale ci, dla których moda nie jest ważna mogą przez całą zimę chodzić w ulubionych adidasach i sportowej, lekkiej kurtce (względnie: grubym polarze). Temperatura w południe, w trakcie piknikowego obiadu, o którym pisałam TU dochodziła do osiemnastu stopni (na niebie ani jednej chmurki!). Wieczorami, porankami i w nocy najniższe wartości to osiem-dziesięć stopni – dla mnie jest to temperatura, w której zakładam czapkę, ale wiem, że wiele osób doskonale radzi sobie w niej bez tej części garderoby. Idealna pogoda na zwiedzanie. Ugrzałam się na dobre kilka miesięcy, choć pewnie nie poczułam tego ciepła jak agenci, którzy chodzili po Rzymie w krótkich spodenkach. Moje sztywniactwo nie godzi ze sobą pojęć szorty i grudzień, nawet when in Rome.

normalne niebo w grudniuNormalne niebo w grudniu, c’nie?

KOMUNIKACJA/RUCH ULICZNY

Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak to jest, że rzymianie jeżdżą jak jeżdżą, a jednak nie widzimy na każdym kroku karetek pogotowia/policji/prokuratora. Sygnalizacja świetlna jest ignorowana – zarówno samochody, jak i piesi śmiało ruszają na czerwonym. Widziałam także jazdę na wstecznym na środku skrzyżowania. A, no i jeśli już wyjdziesz do połowy ulicy i ktoś, zlitowawszy się nad Tobą, zatrzyma się, zostanie niezwłocznie wytrąbiony przez kierowców stojących za nim. Sad but true.
Jeśli chodzi o autobusy to jest ich w Rzymie całkiem sporo. Przystanków też jest dużo, ale to co mnie zdziwiło to fakt, że te autobusy się w ogóle nie spóźniają. Powód? Brak rozkładów jazdy (przynajmniej na przystankach, być może są w internecie albo gdzieś). Na przystankowej tablicy informacyjnej umieszczona jest jedynie trasa przejazdu poszczególnych linii, bez godzin przyjazdu autobusu. W związku z tym większość rzymian nieposiadających samochodu (po ulicach jeździ mnóstwo smartów, no i skuterów – w takim klimacie to i ja bym jeździła) korzysta z metra. Przez Rzym przechodzą tylko dwie linie metra. Dużym ułatwieniem dla turysty są sugestywne nazwy stacji – „Colosseo”, „Basilica Sao Paulo”, „Circo Massimo”. Pociągi jeżdżą często i w trakcie mojego pobytu tylko raz metro było na krótko zamknięte z powodu awarii.

stare metro, ale jakie koloroweStare metro, ale jakie kolorowe (mój faworyt spotkany w pociągu: pan grający na akordeonie „Ei si tu pego”)

LUDZIE

Dzięki Taizé bardzo często dało się słyszeć język polski, polskie piosenki, kolędy. Nie ukrywam, że było to bardzo miłe. Sami rzymianie, przynajmniej ci, których poznałam, są bardzo podobni do nas – gościnny, serdeczni. Jak już wspomniałam, mieszkałam u jednej z rzymskich rodzin. Gościnność Valentiny, Dominique’a i ich córeczek była naprawdę przemiła. Kilka razy udało nam się również porozmawiać (ogólnie to Włosi chyba wcale nie znają angielskiego dużo lepiej niż my – zaobserwowałam to zarówno w rodzinie, jak i na ulicy, pytając o drogę) o strukturze społeczeństwa, Kościele i tradycjach we Włoszech. Pod wieloma względami jesteśmy naprawdę podobnymi narodami.

fajni panowie dwajFajni panowie dwaj

jakieś trzy turystki z Polski wylegują się bezczelnie na trawie w grudniuJakieś polskie turystki bezczelnie wylegują się na trawie w grudniu!

KUCHNIA

No, cóż, pierwszy raz w życiu zjadłam spaghetti, które mi smakowało – szok. Ciekawa jestem, czy była to kwestia mojego wygłodnienia po wielogodzinnej podróży czy naprawdę było tak dobrze przyrządzone. To, co pokochałam we włoskiej kuchni to pizza bianca. Nie wiem, jak Wam, ale mi na pizzy najbardziej przeszkadzają dodatki. Pizza bianca to „czysta” pizza, samo kruchutkie ciasto. Bardziej egzotyczna wersja to pizza rosa – bianka+sos pomidorowy. Bianca jest pyszna sama w sobie, ale całkiem nieźle smakuje także jako baza to minikanapki.
Udało mi się skosztować także słynnej pizzy sprzedawanej w kawałkach na wagę. Nie smakowała tak wybornie jak domowa, ale jej plus to naprawdę niska cena.
No i nie można zapomnieć o gelati, znaczy się: lodach. Są pyszne, nawet te sprzedawane w nieciekawie wyglądających budkach.
To, co jeszcze bardzo spodobało mi się w kuchni włoskiej to śniadanka na słodko, bo sama takie lubię, choć ja zamiast ciastek częściej wybieram Cini-Minis z mlekiem lub sucharki z Nutellą, a tam dzieciaki BEZKARNIE zajadają się ciachami od samego rana.

No i jeszcze mandarynki i klementynki, prosto z ogródka – bardzo słodkie, soczyste i pyszne.

zamiast croissanta i cappucino...moje włoskie drugie śniadanieZamiast croissantów i cappuccino – hipsterskie drugie śniadanie

ZWIEDZANIE

Pozostałości starożytności czy innych, nieco mniej dawnych, epok widać na każdym kroku – otwierasz szeroko paszczę nawet, kiedy wychodzisz ze stacji metra. Niestety, wielu miejsc nie udało mi się zobaczyć, ale cieszę się, że byłam w Koloseum i na Forum Romanum oraz Palatynie – to takie żelazne punkty w wycieczce po Rzymie. Miejsca robią wrażenie przez swój wiek i wielkość. Są zachowane naprawdę w dobrym stanie, choć nie wiem, co za sto lat zostanie z Koloseum – rzymianie bowiem wybudowali wokół niego drogę, a takie stare mury chyba średnio lubią spaliny i drgania wywoływane ruchem ulicznym. Póki co jednak jakoś się trzyma i warto zobaczyć je nie tylko od zewnątrz, ale także od środka za naprawdę niewielką cenę (bilet łączony na Koloseum, Forum i Palatyn, ważny DWA DNI jedynie siedem i pół eurosia dla studenta z UE). Po Forum można by chodzić godzinami – to jedno z tych miejsc, w których naprawdę CZUĆ HISTORIĘ. Należę do wąskiego grona osób, które uwielbiają muzea i mogą spędzić tam naprawdę dużo czasu, zwłaszcza jeśli chodzi o historię, a zatem pobyt w takim „wielkim muzeum” był dla mnie naprawdę mistycznym przeżyciem.
Udało mi się także być przy Fontannie di Trevi, o której wszyscy mówią, że jest przepiękna, a według mnie jest przede wszystkim wielka i właśnie ten rozmiar robi wrażenie. Dzięki Taizé miałam również okazję być w wielu niesamowitych bazylikach i kościołach. Bazylika świętego Piotra nie zrobiła na mnie tak wielkiego wrażenia jak Bazylika świętego Pawła za Murami czy katedra świętego Jana na Lateranie. Być może należyty odbiór tej pierwszej zakłócali turyści, których było tam naprawdę dużo (no, ja też byłam turystką, ale, kurczę blade, kiedy ktoś robi zdjęcia z fleszem i dźwiękiem na mszy celebrowanej przez nie byle kogo, bo Benedykta XVI to czuję obciach, no – jestem za wprowadzeniem całkowitego zakazu fotografii w miejscach kultu, przynajmniej na czas nabożeństw). To, czego nie udało mi się zobaczyć, a żałuję to Panteon i Zamek Anioła – mam więc pretekst, aby odwiedzić Rzym jeszcze raz.

Koloseum kojarzy się chyba z czymś potwornie nudnym, ale zapewniam, że dzięki setkom tych malutkich postaci, które widzicie na zdjęciu jest tam naprawdę ciekawieKoloseum od wewnątrz – na zdjęciu wygląda bardzo nudno, ale wierzcie mi, dzięki setkom osób, jakie się tam przewijają jest pasjonujące

Forum Romanum - świetne miejsce na spacer i piknikForum Romanum – idealnie miejsce na spacer i „dyskretny piknik”

dziękuję rzymskim ptakom za pozowanie do zdjęciaDziękuję rzymskim ptakom za pozowanie do zdjęcia! (kochane, chyba Was nie widać w takim pomniejszeniu)

To chyba na tyle. Mam nadzieję, że nie zanudziłam tą krótką i megasubiektywną relacją. Jak zwykle, czekam na Wasze głosy w sprawach różnych, zwłaszcza tych z Rzymem związanych.

Pozdrawiam najserdeczniej,
Ania

baloniki z przesłaniem Benedykta na rok 2013 (chyba coś o pokoju na całej Ziemi, ale jeśli ten blog czyta jakiś filolog włoski to proszę o poprawienie mnie)Przesłanie noworoczne Benedykta XVI (to chyba coś o pokoju dla całego świata, ale jeśli nasz blog czyta jakiś filolog włoski to proszę o poprawienie mnie)

PS: Jeśli macie ochotę wybrać się do Rzymu, ale przeszkodą są ograniczone środki finansowe, polecam Wam śledzenia fanpage’y tanich linii lotniczych – co jakiś czas pojawiają się tam oferty typu „68 zł za lot w obie strony”, zwłaszcza poza sezonem (czyli mniej więcej teraz). Jeśli znajdę coś konkretnego, dam znać.

2 Komentarze

Filed under Życie

Trudna, optymistyczna miłość – „Nadzieja na miłość” Michela Quinta

Powieść Michela Quinta „Nadzieja na miłość” dała mi trzy dni pełne uśmiechu, nieco smutku i sporo łez. Autor pokazał, że nie potrzeba 800 stron, by ukazać tyle emocji naraz. Rzadko czytam książki o miłości, choć „Nadzieja na miłość” nie jest typowym romansem. Jest to historia o życiu, o ciężkich wyborach. O tym, że, nawet jeśli nie idzie po naszej myśli, to powinniśmy myśleć optymistycznie, mieć nadzieję na lepsze jutro, na miłość.

Rene, z zawodu lalkarz, w szpitalu, w którym pracuje jego żona, Daisy, daje przedstawienia dzieciom chorym na raka. Pewnego dnia, Daisy prosi go, by odwiedził chłopca w śpiączce, Loisa. Twierdzi, że jego przedstawienia mogą pomóc w przebudzeniu go. Rene z początku podchodzi do tego pomysłu sceptycznie, jednak zgadza się. Przychodzi do chłopca i jakby zaczarowany, zaczyna opowiadać mu historię swojego życia. Życia jakże tragicznego, bez matki, która porzuciła go i jego ojca, gdy był małym dzieciakiem. Młodości ukrywającej się w cieniu wojny o niepodległość w Algierii, która była kolonią Francji. Miłości, którą czuł do Halvy Martin i jej rodziny.

Książka ta, napisana językiem prostym, daje czytelnikowi chwilę na relaks. Kiedy siadasz w fotelu, obok stawiasz kubek z herbatą i czytasz „Nadzieję na miłość”, wtedy masz ochotę na więcej Quinta. Historia, jaką przedstawił w swojej krótkiej powieści, wciąga do reszty. Nie mając czasu na czytanie, myślisz o tym, co się dalej wydarzy. Ciekawy jest też motyw historyczny opowieści. Walka o niepodległość Algierii po II Wojnie Światowej, w czasach dekolonizacji.

Polecam Wam tę książkę, zapewniając, że nie będziecie się przy niej nudzić, a wręcz sięgniecie po nią po raz kolejny. Tak też mam zamiar zrobić, ale dopiero po maturze.

Pozdrawiam Was serdecznie  z nadzieją na częstsze posty,

Marcin!

 

2 Komentarze

Filed under Książki

When in Rome, czyli Taizé 2012

Witajcie!

Dziś nietypowy post w którym chcę się z Wami podzielić wrażeniami z moich rzymskich wakacji, które odbyłam przy okazji Taizé. Był to niesamowity czas i na pewno nie zdołam podzielić się wszystkim, co tam przeżyłam i zobaczyłam, ale chcę przynajmniej trochę przybliżyć Wam zarówno Taizé, jak i Rzym w krótkiej, subiektywnej relacji popartej mocno amatorskimi zdjęciami.

Obrazek

Bazylika św. Piotra. 1 stycznia 2013, godzina 9:30

 Taizé

Wspólnota Taizé to około stu braci zakonnych. Pochodzą z trzydziestu krajów, są katolikami i ewangelikami. Założycielem wspólnoty był brat Roger. Zginął w 2005 roku, został zamordowany w trakcie wieczornej modlitwy. Całe życie głosił prawdę o potrzebie pojednania wszystkich chrześcijan, zostawił po sobie wiele dzieł na ten temat. Po jego śmierci przeorem Taizé został brat Alois, którego brat Roger wcześniej wyznaczył na swojego następcę. Są organizatorami „pielgrzymki zaufania przez ziemię”, działają na wszystkich kontynentach. Jednym z elementów owej pielgrzymki w Europie jest coroczne Europejskie Spotkanie Młodych. Zawsze obejmuje ono okres poświąteczny, aż do Nowego Roku. Co roku jest organizowane w innym europejskim mieście. W tym roku był to Rzym – miasto wyjątkowo pod wieloma względami, szczególnie dla katolickiej części uczestników.

Program Taizé

Już przed wyjazdem do Rzymu, można było pobrać program spotkania z internetu. Po przyjeździe następuje przydział do rzymskich parafii. Po dotarciu do nich dowiadujemy się jakie będzie miejsce naszego zakwaterowania. Zazwyczaj uczestników Taizé goszczą rodziny z danej parafii. W Rzymie część osób także mogła skorzystać z takiej możliwości (byłam wśród tych szczęśliwców), duża część z nas musiała jednak spać na salach, niektórzy natomiast w klasztorach. Nie wszyscy byli zadowoleni z warunków, w jakich mieszkali, być może słyszeliście nawet tego typu relacje w mediach, ale już tydzień przez wyjazdem każdy z uczestników otrzymał wiadomość od brata Aloisa, w której uprzedzał, że warunki mogą być naprawdę skromne. Z tego co wiem stosunkowo niewiele wspólnot zakonnych zdecydowało się na przyjęcie pielgrzymów. Wracając do programu: codziennie rano odbywała się modlitwa w goszczących parafiach (w niedzielę i Nowy Rok była to msza święta), koło południa na Circo Massimo (w Cyrku Wielkim – na tej arenie zginęło najwięcej chrześcijan w historii ich prześladowań w starożytnym Rzymie) rozdawany był ciepły obiad, a także suchy prowiant, na kolację. Ciepły posiłek (nie wyglądały one ani trochę zachęcająco, ale były PYSZNE) zjadaliśmy od ręki, wówczas na Circo tworzył się wielotysięczny piknik składający się z ludzi z całej Europy. Koło południa temperatura w słońcu wynosiła około 18 stopni na plusie – bardzo miło jest leżeć na trawie w koszuli w GRUDNIU. Kolejna modlitwa miała miejsce ok. 14-16, nie odbywała się codziennie. W wolnym czasie można było także wybrać się na jeden z Workshopów – były to konferencje, zwykle w języku angielskim; nie miałam okazji ich wysłuchać, ale słyszałam, że były naprawdę poruszające, a także możliwości darmowego zwiedzenia ciekawych miejsc – dzięki wejściówce Taizé odwiedziłam katakumby św. Kalista. Wieczorna modlitwa miała miejsce ok. 19.30. To tylko zarys planu, nie był on bowiem jednolity. Jednego z wieczorów spotkaliśmy się z papieżem Benedyktem XVI na Placu św. Piotra. Pewnego popołudnia mieliśmy także spotkanie wszystkich Polaków uczestniczących w Taizé (było nas dwanaście tysięcy na czterdzieści tysięcy wszystkich uczestników), wspólne wyznanie wiary i kolędowanie. Całe spotkanie było naprawdę nieźle zorganizowane – podejrzewam, że jest to ogromne wyzwanie logistyczne, któremu, w moim odczuciu, wbrew temu, co mówią w telewizji, Rzym sprostał.

DSCF6125

Kolejka po obiad na Circo Massimo. 29 grudnia 2012. 12:00;

wbrew pozorom nie była taka straszna – już po kwadransie od chwili ustawienia się w niej można było zajadać się lasagne :)

Modlitwa Taizé

Modlitwa Taizé opiera się na stałym schemacie: śpiew kanonów, psalm, czytanie Słowa, cisza, modlitwa wstawiennicza, śpiew. Jest w niej bardzo dużo miejsca na refleksję – sprzyja jej zarówno czas ciszy jak i śpiew jednego zdania, powtarzanego cały czas jak mantrę. Niesamowitym przeżyciem była także dla mnie modlitwa wokół krzyża. Uzyskałam bardzo wiele odpowiedzi na nurtujące mnie sprawy. Teksty modlitw i czytania tłumaczone były na kilka języków, ale można je było także przeczytać w swojej „książeczce spotkania”. Wszystkie modlitwy odbywały się w rzymskich bazylikach – te wnętrza naprawdę zapierają dech w piersiach.

Ludzie z Taizé

Europejskie spotkanie młodych zrzesza chrześcijan z całej Europy w wieku 17-35 lat. Można tam spotkać bardzo inspirujące osoby. Szczególnie miłą rzeczą jest wszechobecna radość i entuzjazm uczestników oraz to, że każdy jest chętny do pomocy. Szczególnie duża ilość Polaków sprawiła, że w wielu miejscach, choćby na stacji metra można było słyszeć polskie kolędy. Pewnego wieczoru szliśmy z grupą znajomych ulicą i śpiewaliśmy „Przybieżeli do Betlejem”. Na jednym ze skrzyżowań spotkaliśmy grupę, która dołączyła się do naszego śpiewu – okazało się, że też są z Łodzi, a wśród nich znalazła się nasza koleżanka. Ogromną rolę w przygotowaniu i przeprowadzeniu Taizé odgrywają także wolontariusze. Zasługują na ogromny szacunek. Nie opuszcza ich entuzjazm, chęć pomocy i zrozumienia siebie nawzajem, mimo barier językowych, z ich twarzy nie znika uśmiech. Szczególnie zapamiętałam osoby zbierające śmieci na Circo Massimo, w trakcie obiadu. Praca może wydawać się niewdzięczna, a oni wykonywali ją z ponadprzeciętnym entuzjazmem i ochotą. Niesamowici ludzie, pełni radości.

Kolejne spotkanie odbędzie się w Strasburgu. Mam nadzieję, że uda mi się tam być.

Ciekawych odsyłam na oficjalną stronę Taize, z której można się wiele dowiedzieć na temat spotkań: http://www.taize.fr/pl.

Pozdrawiam serdecznie,

Ania

PS: Kolejny wpis – co udało mi się zobaczyć w Rzymie. Zapraszam!

6 Komentarzy

Filed under Życie